W trzecim dniu udaliśmy się do Muzeum Historii Naturalnej. Tu hitem okazał się symulator trzęsienia ziemi. Kolejnym punktem programu było muzeum figur woskowych Madam Tussaud. Nasze aparaty nie nadążały z robieniem zdjęć z różnymi osobistościami. „Na deser” tego dnia było London Eye, czyli wielki diabelski młyn. To był prawdziwy sprawdzian odwagi nie tylko dla tych z lękiem wysokości.
Ostatni dzień pobytu zaczęliśmy od obejrzenia Albert Memorial, czyli pomnika Alberta, męża królowej brytyjskiej Wiktorii. Później wyjechaliśmy do Parliment Square, gdzie obejrzeliśmy siedzibę rządu i sławnego Big Bena. Następnie skierowaliśmy się do The National Gallery (Galeria Narodowa), gdzie można było obejrzeć obrazy sławnych mistrzów i… kupić pamiątki. W programie nie mogło zabraknąć Buckingham Palace i uroczystej zmiany warty Gwardii Królewskiej. Nieco inny charakter miały Chinatown (Dzielnica Chińska) i Picadilly Circus z ulicznymi artystami.
Na koniec – to, na co wielu czekało od rana, Oxford Street, czyli główna ulica handlowa. Większość z nas natychmiast pobiegła do gigantycznego sklepu odzieżowego Primarku. To były zakupy!
Londyn to ogromne miasto, kosmopolityczne, barwne, ciekawe. I dla miłośników historii, i dla fanów nowoczesności. Naprawdę warto je zobaczyć. Dla nas dodatkowym walorem było to, że mogliśmy rozmawiać po angielsku z goszczącymi nas rodzinami. Będziemy mieć co wspominać…